Ponad rok minął od mojego ostatniego startu do którego byłam przygotowana. Tak, aż tyle. Bo startu w Brooklyn Half nie nazwę startem do którego stawałam w pełni przygotowana. Jednak udało się w tą niedzielę wystartować w Warszawie. Może nie po długich przygotowaniach, ale od czegoś trzeba zacząć. Cieszę się bo teraz wiem gdzie jestem. Ten start ponownie nauczył mnie takiego słowa na P… POKORY 😉
Maraton Warszawski i Warszawska Dycha
W ostatni weekend w Warszawie coroczne święto biegowe – Maraton Warszawski i jego imprezy towarzyszące – biegi dla dzieci oraz pierwszy raz w tym roku zorganizowana Warszawska Dycha.
Nie ukrywam, że przez ostatnie miesiące brakowało mi nie tylko aktywności, ale też, i to chyba przede wszystkim atmosfery około zawodów.
Po konsultacji z moją trenerką Kasią postanowiłyśmy, że pobiegnę w biegu na 10 km, ale raczej z nastawieniem by zobaczyć co i jak. Nie powiem, z jednej strony start w zawodach mega mnie cieszył, ale też stresował.
Kto biega w takie zimno…
Niedziela rano – zimno. Ja, jak to ja ubrana, jakby było minus 10 stopni. Długie spodnie, kurtka puchowa, czapka zimowa. No wyglądałam jak turysta na zwiedzaniu Kopalni Soli w Wieliczce, a nie jak osoba, która ma startować za chwilę w biegu. Rozgrzewka, trochę ćwiczeń, a mi nadal zimno. No cóż taki mój urok. Na szczęście przed startem udało się jeszcze spotkać znajomych z obozu biegowego – Elizę, Anię i Jarka, który startowali w sztafecie maratońskiej. Na początek o 9 rusza Maraton Warszawski, po nim start Warszawskiej Dychy. Tak więc maraton ruszył, ja zrobiłam jeszcze kilka ćwiczeń byłam gotowa do startu. Założenie było bardzo proste – pobiec i zobaczyć gdzie jestem. Jednak tak łatwo z Panią Trener nie ma więc usłyszałam że poniżej 50 minut powinno być…
Run Ślivka Run
Start… jest dobrze, biegnę swoje. Dookoła sporo osób, biegnę w grupie na 50 minut, bo czuję się dobrze. Pierwszy kilometr spokojnie. Dalej pamiętam jak wszyscy mówili – szybka trasa cały czas z górki… No chyba nie wbiegali na te wiadukty co my, na ale. Do 5 kilometra wszystko idzie dobrze, tempo 5:05, bieg pod kontrolą. Już myślę, że od 7 km zacznę lekko przyspieszać. I kiedy ta myśl przeszła mi przez głowę wzięłam łyk wody (może by nie robić antyreklamy nie będę wspominać marki – choć na bank w życiu jej nie kupię…). Woda, która jest zmineralizowana i w odczuciu lekko gazowana powoduje, że się zakrztuszam. Jezutku… I to jak… Może tu oszczędzę szczegółów następnych 2 minut postoju. Ale skomentuje to jednym słowem było fatalnie. Po przerwie zaczynam lekko biec, ale samopoczucie dość średnie. Nogi jeszcze coś biegną, ale głowa odpuszcza. Wiem, że na 50 minut nie mam żadnych szans.
Dobiegam do mety i z jednej strony jestem mega szczęśliwa, bo atmosfera biegu, bo samopoczucie przez pierwsze 5 km. Z drugiej strony wynik, który mnie nie zadowala i świadomość, że gdyby nie ta woda poszłoby znacznie lepiej. No cóż lekcja na przyszłość.
Sądzę, że komentarz Kasi po biegu idealnie trafia w punkt – “pierwsze śliwki robaczywki” 🙂
NBRC – strefa kibica
Po biegu wiedziałam, że chcę jeszcze pokibicować maratończykom, sporo znajomych stanęło na lini startu. Na 34 kilometrze, przy ostatnim mocnym podbiegu na trasie ustawiliśmy się z ekipą New Balance Run Club. Były żelki, był izotonik, była muzyka (Eye of Tiger które leciało chyba z 10 razy). Było to co najbardziej lubię w kibicowaniu, zdzieranie gardła i dopingowanie tych, którzy dają z siebie wszystko na trasie biegu. (Tu chciałam przeprosić wszystkich, którzy chcieli mnie zabić gdy krzyczałam, że to ostatni podbieg na trasie). Ale to było dokładnie to uczucie, którego w ostatnich miesiącach mi brakowało.
Po dwóch godzinach kibicowania mam zdarte gardło, zrobione dodatkowe 8000 kroków i ból pleców od machania flagą NBRC. Ale jedno jest pewne. Było warto!
Raz jeszcze dzięki Ekipo NBRC za mega doping, Kasia & Bartek za zorganizowanie punktu i świetną zabawę! Kibicowanie z Wami to super FUN!